W obliczu zaskocz(groż)enia

Ludzie przeważnie myślą, że wiedzą, jak zareagowaliby w konkretnej sytuacji. Często słyszy się stwierdzenia typu:

„Ja bym mu zdrady nie wybaczyła! Jego ciuchy wylądowałyby na chodniku, a zamek w drzwiach zmieniłabym natychmiast!”

albo

„W życiu nie podniosłabym głosu na własne dziecko, a już na pewno ręki!”

albo

„Gdyby u mnie w domu wybuchł pożar, na pewno nie wybiegłbym bez swojego psa!”

Mi też zdarzało się tak mówić. Niekoniecznie w celu skrytykowania czyjejś decyzji, co próby przygotowania się na ewentualne znalezienie się w danej sytuacji. Życie jednak uwielbia weryfikować nasze dotychczasowe myślenie. Jest lekcją, która nigdy się nie kończy.

 

#1 Dachowanie (21 lat)

Rozmawialiśmy przy ognisku w ogrodzie kumpla. Kiełbaski, nabite na długie i zaostrzone kijki, strzelały rozgrzanym tłuszczem. Siedziałam w kłębach dymu, bo wolałam przeniknąć jego zapachem, niż zostać żywcem zjedzona przez komary. Gospodarz grał na gitarze, a my śpiewaliśmy typowe polskie posiadówkowe hity. Było magicznie, zimne puszki z piwem co chwilę wędrowały do ust. Nikt z nas nie spodziewał się, że nasza sielanka zostanie nagle przerwana i zmieni jej tor na resztę nocy.

Usłyszeliśmy niesamowity huk. Miałam wrażenie, że na ziemię spadła góra metalu- może statek kosmiczny? Echo łomotu nadal brzmiało mi w uszach, kiedy część naszego towarzystwa zaczęła biec w stronę jego źródła. Nie dołączyłam do nich, gdyż byłam przekonana, że nie stało się nic złego. Szybko okazało się inaczej. Zadyszany gospodarz wrócił na swoją działkę, jego twarz wyrażała panikę, a dłonie i ubranie pokrywała krew.

„To było dachowanie!!! Samochód wywrócił się uderzając betonową donicę! Trzeba ich powyciągać!!”

*Zastanówcie się, co byście zrobili? Jesteście w stanie wyobrazić sobie siebie w takiej sytuacji?*

Nie pamiętam, czy wszyscy ruszyli na pomoc, czy ktoś jednak został ze mną przy ognisku, ale ja na pewno nie pobiegłam. Sparaliżowało mnie. Nie potrafiłam zrobić kroku. Czułam się głupio, w głowie miałam mnóstwo myśli, ale moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Trzęsłam się conajmniej tak, jakbym faktycznie brała udział w misji ratunkowej. Jej przebieg znam jedynie z opowieści rozemocjonowanych towarzyszy, którzy wyciągnęli rannych i zadzwonili po karetkę, a pod koniec dowiedzieli się od kierowcy samochodu, że z tyłu pojazdu było z nimi małe dziecko…

scared

#2 Rower (32 lata)

To wydarzyło się wczoraj (30.09.2018). Spędzaliśmy w domu leniwą niedzielę. Było mi za zimno, żeby gdziekolwiek się ruszyć (czy fobia jesienno-zimowa ma jakąś nazwę?), ale nie przejmowałam się, bo przynajmniej nadrobiłam Netflix’owe zaległości. Mój syn jeździł dookoła domu na swoim nowym rowerze i ani myślał z niego schodzić. My z mężem, przykryci grubym kocem, oddawaliśmy się błogiemu spokojowi, kiedy nagle usłyszałam jakieś poruszenie w kuchni. Na początku myślałam, że Krystian jednak zmarzł i postanowił wrócić do domu. To nie był jednak jego głos. Usłyszałam swoją angielską sąsiadkę, która zawodzącym głosem próbowała coś powiedzieć przez ledwo uchylone drzwi do ogrodu. Mąż też się zaniepokoił i obydwoje próbowaliśmy wyłapać jej słowa.

„Krystian wpadł pod mój samochód!!!!!! (I hit Krystian with my car!!!!)”

*Zastanówcie się, co byście zrobili? Jesteście w stanie wyobrazić sobie siebie w takiej sytuacji?*

Zerwaliśmy się z kanapy. Mąż zaczął wykrzykiwać jakieś słowa w swoim języku Punjabi (to u niego oznaka wezbranych emocji). Wybiegliśmy na dwór i pierwsze, co zobaczyłam, to pełne obłędu oczy sąsiadki. Pamiętam swoją pierwszą myśl: To nie dzieje się naprawdę. Bałam się, że sytuacja wymknie się spod kontroli, więc odwróciłam się do męża i gestem ręki przekazałam mu, żeby zachował spokój. Zobaczyłam, że Krystian stoi obok męża i najstarszego syna sąsiadki- zdezorientowany, ale cały i zdrowy. Nie płakał, nie było po nim widać żadnego śladu wypadku. Wiedziałam, że jest bezpieczny, i że mąż zaraz przy nim będzie. I wiecie, co zrobiłam? Przytuliłam swoją sąsiadkę. Wyglądała ze wszystkich najgorzej. Bałam się, że zemdleje. Trzęsła się, płakała. Na początku nie odwzajemniła mojego uścisku, ale po chwili tak do mnie przywarła, jakbym conajmniej wyciągnęła ją z wody. Sama jestem zaskoczona swoją reakcją. Czy to nie niesamowite, co wyprawia przerażony umysł? Powiedziałam sąsiadce, żeby poszła gdzieś usiąść. Widziałam, że jej szok jest dużo większy, niż faktyczne szkody. Nie chciałam, żeby czuła się przytłoczona winą za wypadek, który na pewno był jedynie wynikiem niefortunnych zdarzeń. W zaistniałej sytuacji jej ewentualne poczucie winy byłoby, w moim odczuciu, najbardziej zruzgocące. Wypadek miał miejsce w małej uliczce od strony ogrodów, więc prędkość samochodu nie mogła być większa, niż u rozpędzonego żółwia.

 

A czy Wam przydarzyło się kiedyś coś takiego? Czy życie zweryfikowało Wasze wyobrażenia na temat Waszego ewentualnego zachowania i reakcji na kryzysową sytuację?

33 myśli na temat “W obliczu zaskocz(groż)enia

  1. Nie mam lub nie pamiętam podobnych wydarzeń z mego życia. Może nie wydarzeń, a życiowego algorytmu weryfikacji własnych słów? Nauczyłem się jednak, że zanim coś stwierdzę autorytatywnie to chcę wiedzieć, znać to uczucie do końca, poznać je, a jeśli nie mogę, nie potrafię – wówczas nie wyrażam swego zdania. Po co? Zbyt wiele osób dookoła nas mówi co by zrobiło, jak by postąpiło, jacy odważni by nie byli. Tak nie jest. Nie mam także zaufania do osób, które słuchających tych co opisują siebie w podobnych sytuacjach wierzą im, to są słabi ludzie. Za pierwszym razem sparaliżował Cię strach i to jest normalne. U części osób występuje nerwowe zaciekawienie tego co się stało, widoku skrzywdzonego ciała i to też jest normalne, zaledwie mały procent populacji potrafi reagować z zimną krwią i zadzwonić na pogotowie, zorganizować pierwszą pomoc. Sąsiadkę obdarzyłaś zapewne czymś w rodzaju matczynego uczucia, bo najpierw sprawnie oceniałaś to co dookoła Ciebie, syna, męża, a potem potrzebowałaś wyciszenia siebie i jej. To dobrze, że nic się nie stało. To bardzo dobrze, że potrafisz o tym powiedzieć/napisać. Pozdrawiam serdecznie.

    Polubione przez 1 osoba

  2. Podobnie jak poprzednik/ka nie zastanawiam się co by było gdyby, bo nie tworzę jakoś specjalnie wyobrażeń. Nie umiem udzielić takiej odpowiedzi, co by było. Wiem jedynie co już było… Zdarzyło się, że w obliczu jakiejś trudnej sytuacji zachowałam zimną krew. Robiłam co trzeba, myślałam trzeźwo, bez większych emocji. Ale za to potem byłam jak flaki z olejem, jakby mnie ktoś pękł jak balonik. Zdarzyło się też tak, że mnie sparaliżowało. Nie mogłam podbiec do psa, jak jechał na niego samochód. Zamurowało mnie. Jak we śnie, kiedy próbujesz biec, a nie możesz. Tak było. A czy zawsze tak będzie? Nie mam pojęcia. Cokolwiek nie zrobię, będzie to 100% moich aktualnych możliwości. Nawet, jeśli zrobię niewiele, bo mnie sparaliżuje. Nie tworzę sobie takich wyobrażeń, że na pewno będę dzielna , bohaterska i o w ogóle. Będzie jak będzie.
    Dobrze, że synowi nic się nie stało.

    Polubione przez 1 osoba

    1. A czy te skrajnie różnie reakcje u Ciebie wystąpiły na przestrzeni czasu tak, jak u mnie? Może to chodzi o jakąś dojrzałość emocjonalną? A może świadomość tego, że faktycznie można lub nie można pomóc?

      Polubienie

      1. To nie jest łatwe pytanie, jednak patrząc na własne doświadczenia nie łączyłabym tego z dojrzałością emocjonalną. Zimną krew zachowywałam dawno temu, kiedy o dojrzałości emocjonalnej tylko marzyłam… Byłam wręcz mega niedojrzała. W przypadku drugim, zdarzyło się to niedawno. Mój tata miał sen, że coś jej się stało, kazał uważać. Nie mogłam się ruszyć, zareagować. Jakby to się musiało wydarzyć. Raczej bym szła tym drugim tropem. Swoją drogą, wiele wtedy zrozumiałam. Poprawiłam relacje z własnym psem, pokochałam ją (bo to sunia) wtedy tak najpełniej. Zrozumiałam… 🙂

        Polubione przez 1 osoba

  3. Ad dachowanie to naturalne w reakcji na silny stres podejmujemy walkę, uciekamy lub zamieramy, nie ma się czego wstydzić po prostu tak jest… logiczne myslenie się wyłącza, a ciało krótka droga komunikuje się z mózgiem gadzim… niezależne od nas 100% automatyczne na poziomie nieświadomym

    Polubienie

  4. Jestem pełna podziwu i uznania za Twoją reakcję na wypadek syna.
    Ja się często zastanawiam jak bym zareagowała”gdyby”. Głównie żeby choć trochę się przygotować. Jak zostałam okradziona moja reakcja była dokładnie taka, jak zawsze zarzekałam się, że będzie. Pytanie, czy tak dobrze znam siebie, czy tak dobrze się przygotowałam na tę ewentualność.

    Polubienie

  5. O rany, nie zazdroszczę obu tych sytuacji :/
    Nie kojarzę niczego takiego z mojej przeszłości, ale staram się nie wydawać żadnych osądów, bo nie możemy wiedzieć jak się zachowamy – po prostu. Każdy z nas chciałby być bohaterem ale w prawdziwym życiu to nie takie proste.

    Polubienie

  6. Dobrze, że nic synkowi się nie stało!
    Raczej działam według impulsów. Jakbym się zachowała? Trudno powiedzieć, bo chyba trzeba jakąś sytuację przeżyć, żeby wypracować sobie jakąś ścieżkę reagowania…

    Polubienie

  7. Szczerze?? Miałam kiedyś taka sytuację. Miałam jakoes 14 lat, bo to bylo w gimnazjum, a ja byłam po niedawno odbytym kursie pierwszej pomocy. U rodziców mieszkałam w bloku. Ktos puka do drzwi. Pijany facet, za nim u sasiadki na wprost otwarte na oscierz drzwi (znamy sasiadke, jest w porządku, ale właśnie czasem do niej przychodza jacys tacy panowie zule i sobie razem popijaja) no i ten pijany gość spanikowany i roztrzesiony krzyczy ,,ratunku, pomocy, ona mi umiera, pomóżcie, ona umiera!” I ja nie wiedzialam co robic! Wlasbie tak jak Ciebie – zamurowalo mnie. Na szczescie byl w domu moj brat, poszedl tam, a ja za nim. Ja balam sie podejsc, dotnac sasiadki, a on podszedl, sprawdzil puls i czy oddycha. Uznalismy, ze po prostu ,,zaliczyla zgona”. No ale wezwalismy karetkę. Ocucili ja i tyle..

    Polubienie

    1. Czyli bardzo podobnie do mnie. Wychodzi na to, że znać czynności podczas pierwszej pomocy to jedno, ale potrafić się przemóc do ich wykonania to drugie. Teraz jesteś starsza, może tym razem dałabyś radę?

      Polubienie

  8. W trudnych sytuacjach reaguję podobnie, czyli zamieram, kamienieję, drętwieję. I nic tego nie zmieni. Nie wykrzeszę ludzkich okruchów, bo ręce się trzęsą i karetki nie wezwą, niestety, to mnie wtedy trzeba ratować.
    Serdecznie pozdrawiam

    Polubienie

  9. W czasach gdy chodziłem do mechanika na moich oczach, na pasach samochód potrącił człowieka. Wyglądało to masakrycznie, widziałem jak ten człowiek umiera, a wraz z grupką gapiów stałem nie robiąc dosłownie nic… Takie sytuacje zwykle paraliżują, paraliżuje strach, mimo że sami przecież w żaden sposób nie jesteśmy zagrożeni… Tak jest zbudowana ludzka psychika, nie u każdego zakodowana na to by być bohaterem…

    Polubienie

  10. Pierwsze skojarzenie, jakie wyświetliło mi się w głowie, to jak Piotr bił się w pierś, że nie wyda Chrystusa, a zrobił to następnego dnia aż trzy razy (wyrzekając się). To pokazuje nam, (nawiązując do Twojego postu), że okoliczności i emocje bardzo się w nas zmieniają pod wpływem czegoś. Myślę, że każdy ma w swoim życiu takie historie. Ja mijałam kilka razy osoby, które miały atak epilepsji, a byłam młoda i sugerując się tym, że ktoś już im pomaga -odchodziłam. Później podobnie jak Ty myślałam o nich i rzeczywiście czułam później, że mogłam inaczej się zachować.

    Nawiązując jeszcze do wpisu, to mój syn też ujeżdża teraz swój nowy rower wokół domu, kiedy my siedzimy w ciepłym. Twój tekst przypomniał mi o czujności i większej uwadze, bo nigdy nic nie wiadomo…

    3maj się! Mam nadzieję, że emocje już trochę u Was opadły.

    Polubienie

  11. Jestem wręcz zaprogramowana na takie przypadki. W stresie włącza mi się autopilot i działam logiczne do bólu. Zero strachu. I nie jest to żadne bohaterstwo. Tak po prostu mam od zawsze. A jednak był taki jeden raz, gdy zamiast numeru pogotowia miałam totalną pustkę, im bardziej próbowałam ów numer przywołać w pamięci, tym większa pustka. To było kiedy umierał mój brat.

    Polubienie

  12. Ludzie są tchórzami ! Co innego gadać a co innego robić. Byłem świadkiem jak wielu się przypatrywalo zagrożeniu życia a tylko jedna góra dwie osoby pomagały. Jest strach, panika i obojętność .

    Polubienie

    1. Chyba faktycznie jesteśmy odważni tylko we własnej głowie. Na szczęście nie brakuje prawdziwych bohaterów: strażaków, chirurgów, policjantów. Czytałam gdzieś kiedyś, że odwaga to nie jest brak strachu, tylko umiejętność kontrolowania go.

      Polubienie

  13. Trudne to twoje pytanie, nie przeżyłam tak spektakularnych wydarzeń, na szczęście. jednak innego rodzaju zdarzenia pozwalają mi stwierdzić, że w trudnych sytuacjach mobilizuję się i zachowuję zimną krew. Działam jak automat. Niestety potem odreagowuję i efektem różnych zdarzeń są bóle psychosomatyczne, które mnie dopadają.

    Polubienie

  14. Szymborska pisała, że „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. I rzeczywiście tylko tyle. Możemy gdybać, wyobrażać sobie różne sytuacje, zarzekać się lub obiecywać… ale w krytycznej sytuacji reagujemy odruchowo i nie zawsze tak, jak byśmy chcieli.
    To bardzo wyraźnie widać zwłaszcza w przykładach przytoczonych przez Ciebie na początku tekstu – co innego dywagować o zdradzie, a co innego NAPRAWDĘ zostać zdradzonym… itd,

    Polubienie

Dodaj komentarz