Bo rybka lubi… Nad Niemnem

Jakiś czas temu pisałam trochę o moim przyjacielu z dawnych lat, Janku, który był (lub nadal jest) miłośnikiem urody Włoszek. Dzisiaj przedstawię Wam kolejną anegdotę z nim związaną. Często ją wspominam ze względu na jej zabawny charakter.

Dziadkowie Janka mieli działkę i domek letniskowy w małej, wypoczynkowej miejscowości jakieś 100km od Warszawy. Słyszałam o tym miejscu wiele historii, można wręcz powiedzieć, że legend. Janek zabierał tam swoich najlepszych kolegów i urządzał z nimi huczne imprezy, w między czasie chodząc na ryby, przejażdżki rowerowe i grzybobranie. Pewnego lata zaprosił tam również mnie. Pojechaliśmy tam na weekend. Tak się złożyło, że urodziny mojego taty wypadały w dzień naszego powrotu. Wymyśliłam więc dla niego prezent w postaci własnoręcznie złowionej ryby. No dobra, może nie własnoręcznie, bo wędki to ja w rękach nawet nie miałam, ale planowałam wykorzystać wędkarskie umiejętności Janka. Pomysł wydał mi się idealny, ale był jeden mały problem. Mój przyjaciel słynął z tego, że wyjątkowo ogromny ból egzystencjonalny sprawiało mu wstawanie rano z łóżka. Budził się półprzytomny, wściekły i otumaniony. A żeby złapać rybę dla mojego taty trzeba było zwlec się z łóżka przynajmniej o 4 nad ranem. Spędziłam prawie cały dzień prosząc go i przekonując do mojego pomysłu. Wydawał się nieugięty, ale ja też się nie poddawałam. Tu go wzięłam pod włos, tam strzeliłam focha, dodałam trochę maślanych oczu i udało się: Janek zgodził się wstać o 4 na ryby. Zastrzegł jednak, że mam się do niego w ogóle nie odzywać conajmniej do wschodu słońca 😉

Zerwaliśmy się z łóżek o tej barbarzyńskiej godzinie w dniu naszego powrotu. Spacer po lesie bardzo mi się podobał. Powietrze było niesamowite, a trawa mokra od rosy. Byłam szczęśliwa i dumna z Janka, że tak się poświęcił dla mnie i mojego taty. W głębi duszy śmiałam się z jego tragicznego, porannego stanu, ale nie odważyłam się nawet głośniej odetchnąć. Kiedy dotarliśmy do miejsca nad rzeką, w którym Janek planował złowić rybę, rozglądałam się oniemiała pięknem tego miejsca. Po drugiej stronie rzeki znajdywały się zielone pagórki z pojedynczymi gospodarstwami. Od razu przypomniała mi się szkolna lektura „Nad Niemnem”, którą owszem przeczytałam i tak, bardzo mi się podobała, łącznie z obszernymi opisami przyrody 😛 Ten krajobraz tak bardzo pasował do mojego wyobrażenia opartego na lekturze, że już miałam mówić o tym przyjacielowi, ale w porę przypomniałam sobie, że mam się do niego nie odzywać.

Janek zarzucił wędkę i zaczęła się najnudniejsza część naszej wyprawy, czyli czekanie. Nie znoszę siedzieć w miejscu i nie mieć nic do roboty, więc czas bardzo mi się dłużył, szczególnie że nie mogłam się nawet odezwać. Na szczęście dzięki wczesnej porze jedna rybka bardzo szybko połknęła haczyk. Janek ściągnął ją z wędki i odezwał się do mnie po raz pierwszy tego dnia (nocy?) prosząc, żebym się odwróciła, bo musi ją ogłuszyć. Wzruszyła mnie jego troska o moją wrażliwość, ale chciałam uczestniczyć w całym procesie, więc pokręciłam bez słowa głową i patrzyłam na to, co dzieję się z rybką. Była naprawdę spora i nie mogłam się doczekać, aż wręczę ją tacie na urodziny. Zadowoleni z udanej misji zaczęliśmy wracać do domku letniskowego. Mój przyjaciel rozbudził się już na tyle, że mógł już przynajmniej wygłaszać na głos swój wielki żal i cierpienie związane ze wstaniem o tak wczesnej porze. Na miejscu jego dziadkowie zajęli się rybą, czyli oczyścili ją, owinęli w sreberko i schowali do lodówki. Byłam im naprawdę wdzięczna.

W pociągu jadącym do Warszawy byłam tak podekscytowana i niecierpliwa, że postanowiłam napisać do taty smsa z informacją, że mam dla niego naprawdę wyjątkowy prezent na urodziny. W połowie pisania zmroziło mnie. Włosy stanęły mi dęba i oblał mnie zimny pot. Serce zaczęło mi łomotać w klatce piersiowej i zaschło mi w ustach. Uświadomiłam sobie, że zapomniałam zabrać ze sobą złowionej rybki… Popatrzyłam na Janka, który zmęczony i z markotną miną wyglądał przez okno pociągu, niczego nieświadom. Musiałam się zebrać na odwagę i zapytać go, czy spakował rybę… Starałam się uspokoić, żeby głos mi się nie załamał. Wzięłam kilka głębokich oddechów i jakby nigdy nic zapytałam Janka, czy zabrał rybę z lodówki. Spojrzał mi prosto w oczy i nawet nie musiał nic mówić- to spojrzenie mówiło wszystko.

Janek nie odezwał się do mnie słowem do samej stacji docelowej, a tata zobaczył swój prezent na zdjęciu w telefonie 😉

32 myśli na temat “Bo rybka lubi… Nad Niemnem

  1. To naprawdę straszne, tyle zachodu i poświęcenia a i tak wszystko na marne. Ja znam troche inna historie z rybą. Moja teściowa wrociła znad morza i odwiedził ją jeden z synów. Mowi: mamo, szkoda, że nie przywiozłaś mi rybki. Na to mama: ależ Tomciu mam Ciebie rybkę. I z zadowoloną mina podarowała synowi makrelę z osiedlowego warzywniaka. 🙂

    Polubienie

  2. Hahaha! No to zakpiła sobie z was, flądra jedna! 😉
    Ech, opisy przyrody z „Nad Niemnem”… czytając to drugi raz, kilka lat temu, zapoznałam się wnikliwie ze wszystkimi i tym razem nie płakałam z udręki 😉

    Polubienie

Dodaj komentarz