Wpis 1/52 – Czas nie rozpieszcza pisarzy

Zauważyliście taki paradoks, że im mniej ma się czasu, tym ma się go więcej? Jak to jest w ogóle możliwe? Jak to jest, że kiedy mam dzień wolny od pracy, odsyłam dzieci tam, gdzie mają być i zaczynam sobie egzystować sama ze sobą, to NIC nie udaje mi się zrobić? Wy też tak macie? Wychodzi na to, że nieustannie muszę mieć nóż na gardle w postaci tykających sekund – wtedy jestem w stanie zrobić najwięcej. Mobilizuję się, jestem skupiona, świadoma ograniczeń czasowo-organizacyjnych, więc wszystko musi być dopięte na ostatni guzik.

Tak sobie myślę, że czas to taka zagadkowa sprawa. Wiecznie narzekamy na jego brak. Na nic nie mamy czasu. Ale doba ma przecież 24 godziny, tydzień siedem dni. To jest mnóstwo czasu! Dlaczego mówimy zatem, że go nie mamy? Jest wypełniony po brzegi pracą, dziećmi, gotowaniem, sprzątaniem, nauką, opieką, wizytami, spotkaniami, snem (należy o niego dbać!) – lista ciągnie się w nieskończoność. Wychodzi w takim razie na to, że MAMY czas, inaczej nie mielibyśmy go wypchanego po brzegi.

Zatem kiedy mówimy, że nie mamy czasu, mamy na myśli sprawy, które schodzą na najdalszy możliwy plan w świetle tych, które są absolutnie konieczne. Na pytania typu: ,,Dlaczego jeszcze tego nie zrobiłeś/-aś?”, ,,Dlaczego to odkładasz?” odpowiadamy: ,,Bo nie mam czasu, nie mam kiedy”. Ostatnio dochodzę jednak do wniosku, że to nie brak czasu nas ogranicza, a my sami. To kwestia priorytetów. Prawda jest taka, że jeśli bardzo chcemy coś zrobić, to to zrobimy i nic nas nie powstrzyma, a już na pewno nie czas. On jest jedynie wygodną wymówką w obliczu czegoś, na czym nam nie zależy tak bardzo, jak nam się wydaje lub jak byśmy tego chcieli.

Od kilku miesięcy mam na oku kurs trwający 52 tygodnie. Jest to kurs pisarski, jednak nie ma on na celu szlifować warsztat, a bardziej pozwolić na podróż wgłąb siebie za pomocą przeszłości i wspomnień. Przez prawie rok nie decydowałam się na podjęcie tego kursu z racji braku czasu. Aż dotarło do mnie, że ja go NIGDY nie będę mieć, dopóki go sobie nie wykroję. Tytuł niniejszego posta oznacza, że oficjalnie podjęłam się temu wyzwaniu. Postanowiłam strzelić czasowi pstryczka w nos (mogę, bo go MAM!). Nie myślcie jednak, że to happy end, o nie… Dzisiejszy poranek pokazał mi, jak mocno czasami trzeba walczyć o swoje.

Zaczęło się od tego, że spóźniał się nam autobus do szkoły. Czekaliśmy na niego na tyle długo, że musiałam powiadomić szkołę o naszym spóźnieniu. Kiedy wreszcie zjawił się autobus okazało się, że z powodu jakichś problemów na drodze nie jedzie on przez miasteczko, w którym znajduje się szkoła… Ruszyliśmy więc pieszo. Zupełnie nie byłam przygotowana na półgodzinną trasę (niemal wspinaczkową ze względu na ukształtowanie terenu) z wózkiem, w butach kompletnie nie nadających się na piesze wędrówki, z pęcherzem pełnym kawy wypitej przed wyjściem z domu. Dotarliśmy do celu z kilkunastominutowym opóźnieniem, ale najważniejsze, że dotarliśmy.

Drugim celem był żłobek. Co jak co, ale dzieci trzeba się pozbyć, inaczej nie byłby to mój dzień wolny! Problem polegał jednak na tym, że żłobek znajduje się w mieście obok, a przecież autobusy tymczasowo nie przejeżdżają przez miasteczko, w którym odstawiłam syna do szkoły. Kontynuowałam więc swoją pieszą wędrówkę do miejsca, w którym autobus powinnam raczej złapać, czyli pod szpitalem. Nie wiem, ile czasu tam szłam, 30-40 minut? A pod sam koniec musiałam zdobyć niemałe wzgórze na tyle strome, że samochody wrzucają jedynkę. I to wszystko z wózkiem przede mną, rosnącymi odciskami na stopach i ciążącym coraz bardziej pęcherzem (o zlaniu potem nie wspomnę). Wszędzie odbywają się prace drogowe, jezdnie są poszerzane, stare budynki rozbierane pod nowe osiedle domów jednorodzinnych, pył, koparki, chaos, hałas, betoniarki, a w centrum tego wszystkiego – ja z córką.

Na przystanku pod szpitalem sytuacja wcale nie wyglądała o wiele lepiej, udało mi się jednak wsiąść do śmiesznego, prywatnego autobusiku, z którego w 95% korzystają starsi ludzie z racji tego, że zjawia się może raz na godzinę. Dzięki niemu dojechałam w końcu do żłobka, w którym zostawiłam córkę. Mój powrót do domu na szczęście wyglądał już normalnie.

Pierwszy z 52 postów zaplanowałam sobie właśnie na dziś i za żadne skarby nie dałam sobie tych planów zniszczyć. Mogłam zawrócić spod szkoły do domu, odwołać córce żłobek i mieć świetny powód do tego, żeby nie zasiąść dziś przed laptopem i nie stworzyć tego posta – z dwuletnią córką w domu nie miałabym czasu! Postanowiłam sobie jednak, że czas mam i go dobrze wykorzystam. Tu pojawiają się oczywiście inne wątpliwości: czy ktoś to w ogóle przeczyta? Po co mi to? Po co komukolwiek? Czy ma to jakąś wartość, znaczenie? Czy nie zmarnowałam sobie i Wam kilku minut z życia? Te wątpliwości to już zupełnie inna historia…

*

A Ty na co wiecznie nie masz czasu?

shutterstock_608687453

18 myśli na temat “Wpis 1/52 – Czas nie rozpieszcza pisarzy

  1. Jak miło Cię znów poczytać! Bynajmniej czasu nie zmarnowałaś, świetnie się Ciebie czyta 😁

    No ja też walczę z brakiem czasu, a w sumie to już się chyba poddałam okolicznościom.

    Tak, wiem, to w gruncie rzeczy kwestia priorytetów, jednak tak się składa, że tymi zawsze będą te podstawowe potrzeby. A więc zaopiekowanie dzieci i siebie (siebie co najmniej w sensie fizycznym, jedzenie, sen, takie tam), zarabianie na życie. Dopiero potem można zarządzać pozostałymi drobinami czasu balansując między odpoczynkiem, relacjami z najbliższymi, pasjami, samorozwojem, rozrywką i innymi rzeczami.
    Reasumując, wydaje mi się, że do pewnego stopnia nasze priorytety są predefiniowane przez życie…

    Polubienie

  2. Tak, jak wstępnie myślę, że nie mam czasu to zrobię wszystko co mam i jednak trochę czasu zazwyczaj jeszcze mi zostaje. 😌
    Ale z tym czasem najgorzej u mnie rano przed wyjściem. Raaany! Potrafię wstać o wiele wcześniej żeby ogarnąć siebie, śniadania itd itd i wszystko idzie super do momemtu aż ubierają się dzieci. . . 🙂

    Polubienie

      1. Nie no one sa samodzielne, starsza zwłaszcza. Ale chodzi mi tu o to ze mlodsza uwielbia chować tuż przed wyjściem buty, czapki itd. 👻 uwielbiam też ten moment ” siku ” jak zamkniemy drzwi od domu 😌

        Polubienie

  3. Ja teoretycznie powinienem cierpieć na nadmiar czasu, a w praktyce mam go niewiele więcej niż wtedy gdy pracowałem po 10 godzin dziennie i wracałem po 18tej do domu… 🙂 Co prawda są dni gdy ten czas sie rozciąga, ale są też takie że wstaje po 4tej, a nim sie obejrzę piję popołudniową kawę. Czasem mam wrażenie że ten czas nie zawsze płynie jednakowo 🙂 Fajnie że napisałaś i mam nadzieję że wystarczy Ci samozaparcia by dalej pisać 🙂 No i czasu oczywiście 🙂

    Polubienie

  4. Na pewno tak jest, ze zycie za nas decyduje, ale nie zawsze 🙂 Mi pomoglo wyrwanie sie z wypracowanej rutyny, spojrzenie swiezym okiem na to, jak zorganizowany jest moj dzien. Dzieci rosna, schodza z rąk, mozna cos kombinowac 🙂

    Polubienie

  5. Chyba cierpię na podobny syndrom- w wolne dni ciężko mi się pozbierać, by zrobić jedną rzecz, z kolei w dni, kiedy trzeba ogarnąć osiem rzeczy- grzecznie odhaczam zadania z listy. Dlatego staram się mieć dni tego drugiego typu jak najwięcej.
    Już od czasów studiów (osiem lat temu) czaiłam się na zajęcia sportowe, ale wydawało mi się, że nie da się tego pogodzić z rozwalonym na cały dzień grafikiem studiów, i kiedy niby mam się uczyć. Potem była Australia, kucie do testów językowych, dwie prace, korona i w tym miesiącu powiedziałam sobie, że nie mogę się wiecznie bać, że mi nie starczy czasu. Zaczęłam być bardziej smutna, (że nie robię tego, co chcę) niż przerażona (że nie zmieści się w planie dnia). Trzymam kciuki za Twój kurs. Z czasem zawsze jest problem, bo szkoła/ praca chce nas uszczęśliwiać na siłę i organizować nam nasz czas wolny wedle swojego uznania (dojazdy, zakaz pracy z domu, prace domowe), dlatego rzadko zostaje nam czas dla nas samych.

    Polubienie

    1. Juz po Twoich komentarzach pod postami Staszka zauwazylam, ze mamy podobne opinie i doswiadczenia 🙂 Fajnie, ze zajrzalas. Tobie tez zycze czasu, wytrwalosci i wygranej walki z przeciwnosciami!

      Polubione przez 1 osoba

  6. Właśnie wypełniłaś mój czas wolny, który spędzam leżąc na łóżku i patrząc jak moja córka śpi 🤪 Wydaje mi się, że najbardziej brakuje mi czasu dla samej siebie, a jak już mogę go mieć to jestem na to zbyt zmęczona 🙈

    Polubienie

  7. Ja też wiecznie nie mam czasu ale to tylko i wyłącznie moja wina bo tak jak napisałaś wiele spraw sama odkladam robiąc sobie wymówki brakiem czasu ale jak mnie przypnie do muru to potrafię tak się zorganizować i ogarnąć tyle sprawa w krótkim czasie, że sama jestem pod wrażeniem

    Polubienie

Dodaj komentarz